Prince z jednej strony był przeciwnikiem dyktatu wytwórni płytowych, ale z drugiej – wraz z rozwojem internetu – stawał w ostrej opozycji wobec tak internetowych gigantów, jak i pojedynczy internautów.
Przedstawiam poniżej krótki przegląd najważniejszych prawnoautorskich krucjat Prince’a:
1) Na początku lat ’90 Prince skonfliktował się z wytwórnią Warner Bros. Powody były dwa – Prince chciał nagrywać i wydawać więcej płyt, niż przewidziane kontraktem (ergo psułby rynek), jak również odzyskać kontrolę nad dotychczas nagranymi utworami, prawa do których przeszły na wytwórnię. W trakcie sporu Prince występował publicznie z napisem „niewolnik”, a wreszcie zmienił swój pseudonim na – niedający się wyrazić słowami – „symbol miłości”. Ci, którzy chcieli wypowiedzieć się na jego temat zaczęli używać sformułowania „artysta znany wcześniej jako Prince”. W 2014 roku doszło do ugody, na mocy której Prince odzyskał prawa do swojej muzyki.
2) W 2004 roku rozdawał za darmo album Musicology wszystkim, którzy przyszli na jego koncert w ramach trasy promującej album. W 2007 roku tak samo rozdawał album Planet Earth na koncertach w Londynie. Wcześniej ten sam album miał premierę jako wkładka do gazet „British Sunday”. akie postępowanie spotkało się z reakcją dystrybutorów, i tak Sony BMG odmówiło dystrybucji albumu w Wielkiej Brytanii.
3) Podejmował działania (notice-and-takedown) w celu usuwania 6-sekundowych klipów z Twittera, jeśli wykorzystywały one jego utwory.
4) Zdecydowana większość jego dyskografii nie jest dostępna w serwisach streamingowych.
5) W 2014 Prince złożył pozew przeciwko 22 internautom, żądając po 1 milionie dolarów od każdego z nich, za wklejenie na Facebooku linków umożliwiających ściągnięcie wideo z jego koncertu. Pozew został cofnięty po usunięciu linków.
6) W zeszłym roku sąd w Kaliforni oddalił roszczenia Universal Music, które dotyczyły wykorzystania utworu Prince’a w 30-sekundowym, prywatnym, wykonanym w bardzo niskiej jakości nagraniu dziecka tańczącego w jego rytm. W sprawie, która swój początek miała w 2007 roku, Prince wydał m.in. oświadczenie, że jego celem jest usunięcie z internetu wszystkich treści tworzonych przez użytkowników (’user-generated content’) z użyciem jego utworów.
Jeśli potraktować powyższe, jako formę artystycznej wypowiedzi czy happening, to z pewnością był to ważny głos w dyskusji o przyszłości praw autorskich. Głos niewygodny tak dla wielkich koncernów, jak i jego fanów. Wizja Prince’a z pewnością nie przystawała do kanonów żadnej z tych grup. Tak jak jego muzyka wykraczała poza kanony muzyki popularnej, wyznaczając jej nowe kierunki.
Czy Prince pozostawił po sobie testament, w którym określił sposób zarządzania prawami autorskimi po jego śmierci? Można się tego spodziewać. A może artysta znowu wszystkich zaskoczy i postanowił – na przekór wytwórniom – uwolnić wszystkie utwory spod praw autorskich?
Ilustracją do tego artykułu najchętniej czyniłbym „Sometimes it snows in April” z 1986, ale szanując jego wolę, załączam coś z „legalnego” źródła. „Way back home” z 2014, nagrana na podstawie nowego kontraktu z Warner Bros. I udostępniona na YouTube.