Kilka dni temu media obiegła informacja, że Zygmunt Bauman został oskarżony o plagiat w swojej najnowszej książce. Peter Walsh, doktorant z Uniwersytetu Cambridge, znalazł w książce “Does the Richness of the Few Benefit Us All?” z 2013 roku kilka ustępów cytatów ze stron internetowych, nie wskazując początku i końca cytatu (co zwyczajowo robi się znakami cudzysłowu „”), jak i nie wskazując źródła cytatu. Oskarżenie poszło dalej, ponieważ doktorant miał zarzucać również, że profesor „zatrzymuje się na etapie znalezienia w internecie potwierdzenia swoich twierdzeń [i] nie wykazuje chęci, by sprawdzić fakty, statystyki i cytaty w swoich źródłach.” Walsh argumentował to faktem, że przytoczone cytaty zawierały błędy faktograficzne (jak choćby przywołanie wyników Raportu o Rozwoju Społecznym (Human Development Report) opublikowanego przez Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) w roku 1998 na potwierdzenie teorii dotyczących lat bezpośrednio poprzedzających wydanie książki).
Odpowiedź prof. Baumana nie dotknęła sedna problemu, ponieważ dotyczyła tego, że „w ciągu 60 lat publikowania nigdy nie przypisał sobie idei czy koncepcji, którymi się posiłkował” oraz że „w ciągu tych kilkudziesięciu lat pracy nie zaobserwował wcale wpływu drobiazgowego wręcz przestrzegania wymogów formalnych na jakość pracy naukowej, jej rzetelność czy znaczenie społeczne.”
Rzeczywiście, zarzut nie dotyczył przypisania sobie czyjejś idei czy koncepcji. Dotyczył sprawy dużo bardziej przyziemnej, jaką jest prawidłowe oznaczenie cytatu. Profesor zarzut oczywiście zrozumiał, ale uznał ten wymóg za zbytnią pedanterię osób broniących „prywatyzację wiedzy”. Mogło to znaleźć uznanie u niektórych osób zafascynowanych rozwojem „kultury remiksu”, ale kolaż tekstów innych osób bez ich wskazania, jako autorów pojedynczych części, w moim przekonaniu nie wytrzymuje próby pierwszego członu tego pojęcia, czyli samej „kultury”.
Nie wytrzymuje też próby normy prawnej wyrażonej w art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 roku:
„Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.”
Medialna dyskusja odbywała się jednak bez poznania sedna problemu, czyli wglądu w treści, które rzekomo miały być splagiatowane. Z pomocą przyszedł IPKat, na którym to blogu znalazły się – dzięki uprzejmości wspomnianego na początku Petera Walsha – porównane wyciągi kilku fragmentów pracy i ich (niewskazanych) źródeł.
Poniższe przedstawiam je Państwu do własnej oceny.
PS. Tytuł tego posta również został zaczerpnięty ze wskazanego wyżej źródła. Sformułowanie „płynne prawo autorskie” (dużo lepiej brzmiące po angielsku, jako „liquid copyright”) bardzo celnie oddaje część poglądów prezentowanych w dyskusjach nt. praw autorskich i konieczności ich przestrzegania. Jest to również dobry fundament dla nowego ruchu o tej nazwie. Mit założycielski już jest.